Dokładnie rok temu opublikowaliśmy dwa opowiadania śp. Bolesława Dobaja, który spisywał opowieści miejscowych o duchach i demonach. Bezcenny zapis wierzeń, doświadczeń i sytuacji … Opowieści zamieszczone przez nas są zilustrowane grafikami.

Okres Wszystkich Świętych to czas niezwykły, owiany mgiełką tajemnicy związanej z mistycyzmem przemijania. Od zarania dziejów, ludzkość próbowała dociec czy istnieje życie po życiu, a każdy najdrobniejszy nawet element związany ze śmiercią wiązał się z odpowiednim rytuałem. Szczególnie zakorzeniły się one w ludowych wierzeniach, które rzadko kiedy miały coś wspólnego z logiką czy nauką Kościoła Katolickiego, nie mniej jednak stanowiły istotny element naszej kultury. Wzbogacały je opowieści, które przekazywane był z pokolenia na pokolenie, funkcjonowały w świadomości naszych przodków i często uzupełniane były o nowe historie. 

Nie pozostaje mi nic innego tylko zaprosić do lektury.

DEMON RZĄDCY OBJAZDOWEGO

Mój ojciec ożenił się w 1920 r. i z wioski sąsiedniej poza lasem przyprowadził moją matkę do wynajętej chałupy zrobionej z gliny, która stoi jeszcze po dzień dzisiejszy. Chata ta stoi na obniżonym cmentarzysku. Może jeszcze za Chrobrego był tu cmentarz, a teraz ziemię wywieziono na groble przez łąki. Chata stała pod pionowym brzegiem, z którego miejscami sterczały trumny spróchniałe i kości nieboszczyków. Dalej z tego brzegu sterczały jeszcze resztki fundamentów z grodu Chrobrego. W chacie tej zamieszkali moi rodzice, gdzie ja dopiero za lat kilka miałem przyjść na świat. W chacie tej co noc straszyło. Latem w godz. od 11 do 12 w nocy. W jesieni i zimą już od 9 wieczór do 12 w nocy. Co noc duch ciągnął mały wózek, a kółka trąc o deski piszczały. Duch od lat wykonywał wciąż tę samą pracę, pracę chłopa lub niewolnika, a może duch jego był tu na pokucie jeszcze od czasów budowy zamku Chrobrego? Z pewnością za życia woził tym wózkiem ziemię lub kamienie, aż rozklekotał się, a koła chwiały się trąc o deski. Po drugiej stronie w tym dom mieszkał Stach, kolega ojca. Matka Stacha powiadała, że jak zbudowali ten dom z gliny i pokryli strzechą, to od dnia tego wprowadził się duch jako sublokator i od dnia tego jeździ tym wózkiem po strychu. Tak chcąc czy nie chcąc mieli lokatora stałego, którego nie udało się nawet księdzu wypędzić, choć dwukrotnie odprawiał egzorcyzmy i kropił święconą wodą. Matka moja chciała się wyprowadzić z tego domu, ale na razie nie było gdzie. Matka Stacha powiadała jej – A przytul się i śpij spokojnie, przecież cię nie porwie. Widzisz, że my tu już z nim, czyli ze strachem mieszkamy dwadzieścia lat i nic nam nie zrobił. Jeździ sobie po strychu tym wózeczkiem to niech sobie jeździ, a ty śpij. Więc matka moja pod nieobecność ojca narzucała pierzynę na głowę i zasypiała. Matce mojej trzeba jednak przyznać, że była odważna. Rano przychodziła matka Stacha, przynosząc mleko powiadała:

No!... Widzisz, że cię nie porwał, przychodzi dzień i wszystkie strachy, mary muszą uciekać.
– Tak! Ale znów wieczorem on tu wróci. Przecież jest Władek, to go przepędzi. Władek jest odważny, ale do stracha na strych nie chce zaglądać. Powiada, że ksiądz nie miał siły stracha wypędzić, to i on nie da rady. Powiada, że mnie on nie przeszkadza, skoro tu ma wyznaczoną pokutę.
– Co się tam będziesz przejmować strachem – rzekła matka Stacha, myśl lepiej o swoich sprawach.

grafika zjawy chroberz opowiadania rafał bochniak
Duch rządcy (grafika r.b)

Zbliżała się zima i trzeba było, jak to na wsi ściany obłożyć tyczkami i ogrzać na zimę czym się da, liśćmi z sianem lub słomą. Wieczorem ojciec ze Stachem wybrali się po tyczki do dworskiej chmielarni na rudawskich polach, kilometr za cmentarzem. Wyruszyli już po dziesiątej, spodziewając się, że o tej porze nie będzie tam nikt pilnował. Noc była jesienna, niezbyt ciemna jak to w październiku. Zaszli do chmielarni, powyjmowali suche tyczki i powiązali po piętnaście na jednego. Więcej by nie dali rady unieść, bo do wsi było ponad kilometr. Ruszyli z powrotem kierując się ku cmentarzowi. Szli polami. Na staje od cmentarza ojciec mój postawił tyczki, aby odsapnąć, a Stach za nim. Ojciec obejrzał się i zobaczył, że kawałek za nimi goni ich ktoś na koniu, a jeśli na koniu, to nikt tylko rządca objazdowy.

– Uciekamy – zawołał półgłosem.

Porwali percyjki tyczek i biegiem ruszyli do cmentarza. Rzucili tyczki do rowu, bo ten na koniu już blisko i przeskoczyli za przykopę. Tam skryli się za pierwszym nagrobkiem, bo oto już ten na koniu spiął konia i chce przeskoczyć na cmentarz za nimi. Koń jednak charczy, sapie, jeździec bodzie go ostrogami, a koń tańczy wkoło, nie chce przeskoczyć cmentarnej przykopy. Ojciec trącił Stacha i rzekł: - Jak przeskoczy, to go pałami.

Rozmowa ich trwała pół sekundy. Kiedy spojrzeli za przykopę gotowi do walki, za przykopą - o dziwo - nie ma nikogo, jakby się pod ziemię zapadł jeździec z koniem. Już go nie ma, ale gdzie się skurczybyk podział? Ile czasu trwało, może minutę może dwie, obaj widzieli i słyszeli jak bije konia pejczem, by zmusić go do skoku. To nie omamienie, bo było ich dwóch. A teraz cóż, zniknął? Wyparował? Nie bali się, pałki mieli sękate na smykach w przegubie ręki. Zabrali więc tyczki i ruszyli boczną ścieżką do domu, by ominąć główną drogę. Przy rzece postawili percyjki tyczek i odsapnęli. Dopiero teraz, raz po raz przelatywały ich dreszcze grozy, a włosy jeżyły się na głowach. Stach powiedział:

– To był duch-demon, jakże to możliwe, by w momencie zniknął.
– Hieny – rzekł ojciec – bo hrabiego dobra, to nawet duchy pilnują.

DUCH EWKI KULASKI. ROK 1933

Stary Cygan skrzypek, prymista miał czterech synów, którzy pożenili się z Polkami. Zespół muzyczny mieli własny. Grali po zabawach i weselach z wielkim powodzeniem. Wreszcie któregoś dnia policja zabrała mu dwóch synów, których osądzono za jakieś tam kradzieże i wsadzono do więzienia obu na dwa lata. Stary Cygan chodził osowiały, bo nie tylko ubolewał o synów, ale i o zarobek swojego zespołu. Bez tych dwóch synów zespół miał rozbity i grać nigdzie nie mógł. Któregoś dnia przyszedł do mojego ojca i powiedział:

- Mojego Antka i Frajtka zamknęli na dwa lata, może byśmy teraz razem stworzyli zespół bo bez basu i sekundu grać nigdzie nie mogę. Tak sobie umyśliłem, że tylko wy obaj z ojcem, (czyli moim dziadkiem) możecie ich zastąpić, wy obaj pasujecie do zespołu. Tylko musimy się trochę zgrać.

W każdy pogodny wieczór nowy zespół docierał się, a na podwórku pod gruszą tańczyli chłopcy z dziewczętami. Korzystali więc wszyscy, by się wyskakać, wyszumieć, bo zespół grał za darmo, a na zabawach i weselach trzeba było płacić. Muzyki tej przychodziły słuchać kobiety młode i stare, nawet stare dziadki, bo to im przypominało młode lata. Wracali więc duszą na chwilę do młodych lat, bo ich podrywały poleczki i obertasy skoczne, ale cóż kiedy w nogach zamiast kości – wata. Nie ma w nogach tego kleju co w młodych latach, a muzyka rżnie jak wszyscy diabli. Taka właśnie muzyka to i dziadka z babką potrafi poderwać do tańca. W każdy taki wieczór koniecznie musiała być Ewka Kulaska, choć dawno nie tańczyła, bo miała jedną nogę krótszą. Kulaska ją przezwano. Ewkę można było poznać na odległość w dzień, a nawet w nocy, bo przechylała się jakby w ukłonie, z gracją. Ewka kiedyś za młodu była tanecznicą nad podziw, ale dziś? Dziś również tańczyła, ale jej dusza uskrzydlona, kiedy ciało odmawiało jej sprawności. W takie wieczory Ewka musiała być na potańcówkach. W nocy, kiedy już zasypiała, śniło jej się, że to ona tańczy mazura z tym ładnym chłopcem, któremu się ciągle przyglądała w tańcu. Ach! Jaka ona szczęśliwa, jaka wniebowzięta. Budząc się słyszała jeszcze muzykę, choć w jej chałupie cisza była.

zjawa chroberz grafika rafał bochniak
Duch Kulaski (grafika rb)

W końcu lipca zespół zakończył koncerty, jako już dotarty. Dla Ewki coś uleciało bezpowrotnie. Więc przychodziła do babci na pogaduszki, a to się zapytać, może któregoś dnia przyjdą cyganie grać. Babcia jej obiecywała, że jeśli będą ładne wieczory w sierpniu. Naraz, nie wiadomo z jakiej przyczyny Ewka Kulaska zmarła. Nikt nie był przy jej śmierci, bo zmarła w nocy. Lekarze wtedy nie badali zmarłych, więc nikt nie wiedział z jakiej przyczyny. Pochowano Ewką na koszt gminy, bo uboga była. Babcia z dziadkiem długo stali nad jej grobem, aż się wszyscy rozeszli bo się nie mogli zgodzić z jej śmiercią. Ewka była jakby członkiem rodziny. Odmówili więc modły za pokój jej duszy i wrócili do domu. Dziadek mówił:

- Chcesz czy nie to przyjdzie ta biała, dziabnie cię kosą i już cię nie ma.

Długi czas po pogrzebie Ewki babcia nie chciała słuchać muzyki. Był już październik, księżyc oświetlał ziemię ostrym blaskiem. Wieczory takie bywają chłodne, więc na podwórzu grali krótko i przenieśli się do mieszkania. Wieczór ten budził dziwne tęsknoty w ludzkich duszach, a tym bardziej w cygańskich.

Koło północy zakończyli koncert. Tancerze i słuchacze rozeszli się i wokół zapanowała cisza. Wreszcie pogasły światła, babcia zamknęła drzwi i usiadła przy oknie. Dziadek siedział przy drugim oknie i nadal rzympolił sobie na skrzypkach stare melodie. Kiedy skończył babcia powiedziała:

- Wcale mi się spać nie chce w taki wieczór jak dziś, to chyba raz w roku bywa taki widok jak dziś. Można by spróbować książkę czytać, albo igłę nawlec przy księżycu. Co za wieczór!

Dziadek zagrał sobie znów jakąś melodię, a babcia zapatrzyła się na księżyc. To księżyc marzyciel przeniósł ją w bajeczny świat młodości. Zamyśliła się – obrazy z młodości przepływały przed nią jak barwny film. Księżyc ma coś w sobie sam jest marzycielem i innym obiecuje niestworzone rzeczy, a każdemu obiecuje według jego gustu. Oszust...
Dziadek położył skrzypce i też o czymś tam myślał. Naraz – babcia patrząc przez okno zobaczyła jak Ewka Kulaska otwiera furtkę i wchodzi na podwórze, podpierając się laseczką. Tak weszła w ostry cień od szopy. Babcia ścierpła cała i zesztywniała z przerażenia stając jak sparaliżowana. Z trwogi tej dreszcz grozy zjeżył jej skórę na plecach. Ewka wyszła z cienia szopy szła do ławeczki, gdzie wciąż siadywała za życia i usiadła. Teraz babcia chciała przywołać dziadka, by zobaczył Ewkę na ławeczce z tamtej strony okna, ale głosu nie mogła wydobyć, ani ręką ruszyć. Wreszcie cofnęła głowę, by nie patrzeć na Ewkę i wtedy udało jej się kiwnąć na dziadka. Dziadek podszedł i pyta się jej:

- Był tam kto?

Wtedy babcia odzyskała mowę i rzekła:

- Patrz na ławkę. Dziadek wyjrzał przez okno i znów zapytał:
- Był tam kto?
- Nic nie widziałeś?
- Nie, nie widziałem.
- Ewka Kulaska była tu na ławce. Widziałam ją jak szła od furtki, alem głosu nie mogła wydobyć, by ci powiedzieć, tak się przeraziłam. Taka szła jak za życia z tą laseczką i usiadła tu pod oknem na ławce, ale pewno tobie nie dała się widzieć.

Babcia nie spała do świtu, mając wciąż przed oczyma Ewkę. Dopiero o świcie sen pomącił jej myśli i usnęła.

Autor opowiadań: Bolesław Dobaj z Chrobrza
Zilustrował: Rafał Bochniak, chroberz.info
Opracował: Paweł B.

Od Redakcji chroberz.info: Część opowiadań Dobaja zostało opublikowanych w książce „Znaleziska” wydanej staraniem ośrodka z Pałacu Wielopolskich w Chrobrzu.

Zapraszamy do przeczytania pozostałych artykułów z serii "Zapomniane-Znalezione" [Czytaj]