[Uwaga drastyczne opisy w tekście oraz w materiale wideo. Przeznaczone dla osób pełnoletnich]

W tym roku 11 lipca, minęła 75 rocznica rzezi wołyńskiej (ludobójstwa na Polakach zamieszkujących Kresy Wschodnie Rzeczpospolitej), w której męczeńską śmierć ponieśli również nasi krajanie. O ich tragicznym losie rodziny dowiadywały się nierzadko po kilkudziesięciu latach lub do tej pory nie wiedzą co się z nimi stało.

W tym odcinku artykułów z cyklu „Ludzie”, prezentujemy tragiczną historię Józefa Wieczorka ze Złotej, którą poznaliśmy dzięki Jego rodzinie i materiałach które przesłał do nas p. Katarzyna Żak – Bednarska.

Historia ta nie należy do łatwych i przyjemnych, ale pokazuje w jak trudnych czasach przyszło żyć naszym przodkom, a my mamy za co dziękować żyjąc w „cieplarnianych” wręcz warunkach.

Za nim przejdziemy do losów śp. Józefa, należy poznać choćby pokrótce, szerszy kontekst wydarzeń na Kresach Wschodnich.

Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, 15 marca 1923 Rada Ambasadorów (międzynarodowy organ wykonawczy kończącego I wojnę światową traktatu wersalskiego) zatwierdził przebieg wschodniej granicy naszego państwa. W jej granicach znalazły się m.in. województwa lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie, a także wołyńskie ze stolicą w Łucku. Były to tereny z przewagą tzw. Rusinów (Ukraińców) na wsiach, a Polaków i Żydów w miastach.

Wszystkie wymienione nacje żyły obok siebie. Częste były mieszane małżeństwa i odwiedzanie się sąsiadów podczas świąt religijnych. Gdy 1 września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę, nastąpiła pełna mobilizacja. Na froncie ze wspólnym wrogiem walczyli obok siebie zarówno mieszkający w II Rzeczpospolitej Polacy jak i Rusini (Ukraińcy), Żydzi czy Czesi. Jednak równolegle, wyczuwając koniunkturę, ukraińscy faszyści zaczęli współpracować z naszymi okupantami. W zależności kto w danym czasie sprawował władzę, społeczności ukraińskie zamieszkujące daną wieś lub miasto witały chlebem i solą, a to Niemców, a to Rosjan. Licząc na wywalczenie samostijnej (niepodległej) Ukrainy.

Niestety w założeniach naszych sąsiadów nie było mowy o walce honorowej, czy też pokojowym układaniu się z Polakami i innymi nacjami zamieszkującymi tereny Kresów Wschodnich. Przyszła Ukraina miała być "czysta jak szklanka wody", a walka o nią miała być prowadzona wszelkimi metodami. Katalog tortur jakimi poddawani byli eksterminowani Polacy nie jest do przytoczenia tutaj. Można go znaleźć w internecie. Faktem jest, że ludobójstwo na naszym narodzie nie rozpoczęło się jak twierdzi większość historyków w 1942 lub 1943 roku, ale już pod koniec września 1939 roku. Jedną z tych wczesnych ofiar jest właśnie pochodzący ze Złotej Józef Wieczorek, o losach którego rodzina dowiedziała się dopiero w 1985 roku.


Przemyśl, 1-II-85 r.

Szanowni Państwo

List otrzymałam dzisiaj. Miło mnie poznać Państwo jako bliską rodzinę Pana Józka*, nazywaliśmy Go Ziutkiem.

Zamieszkiwałam z całą rodziną w 1939 roku w Łucku na Wołyniu. Tam też pracował Pan Józef z moim Tatusiem Antonim Szelągowskim*. Tatuś przyjął go do naszej rodziny i kochał Go jak syna. Pan Józio był zaręczony z moją najstarszą siostrą. Nawiasem mówiąc było nas cztery w domu. Rodzice przygotowywali się do wesela. Obrączki były kupione, zapowiedzi dano.

Józef Wieczorek

Lecz srogi los chciał że wybuchła wojna wrześniowa i przekreśliła wszystkie Ich plany i marzenia.

Niemcy bombardowali Łuck. Rodzice uradzili żeby Mama z dziećmi wyjechali na wieś, do rodziny, że tam bezpieczniej.

A Józef z Tatusiem zostać musieli w Łucku. Nastąpiła kapitulacja naszych wojsk. Rosjanie przekroczyli nasze granice więc podzieli się z Niemcami.

Tatuś i Józef przyszli do nas na wieś, która była oddalona dwadzieścia kilometrów – Nieświcz. Cieszyłyśmy się ogromnie że są z nami kochane osoby. Och jak to ciężko wspominać te chwile. Za dwa dni wkroczyli tam nasi wyzwoliciele. Pamiętam każde słowo wypowiedziane przez Ojca. Płakał jak dziecko gdy do nas mówił „Polska już nie istnieje straszne rzeczy czekają nas” itd.

Łuck międzywojenny
Łuck, lata międzywojenne. Ul. Jagiellońska (dawniej Główna). Pocztówka. Ze zbiorów T. Marcinkowskiego. (www.nawolyniu.pl)

My też płakaliśmy gdy wspominał pierwszą wojnę światową. Wychowywał nas na dobre Polki bo był legionistą.

Na trzecią noc straszna strzelanina była. Cieszyli się ukraińcy że mają swoją władzę nad nami. P. Józio spał u organisty (naszego kuzyna), bo było ciasno u naszej Babci. Tej nocy przyszli jacyś panowie i namawiali Tatusia żeby uciekał do miasta bo źle się dzieje, ale Tatuś nie chciał nas zostawić same. Ale mama bała się że ta ciemnota tak strzela i o świcie wyszli po Józka żeby razem wyruszyć do Łucka.

Wyszli tylko parę kilometrów na trakt a w rowach ukryci byli ukraińcy - milicja, zatrzymali Tatusia a potem Pana Józka i Mamę. Mamusia prosiła błagała żeby puścili Ich ale tylko Mamie pozwolili wrócić do nas. Ojca i p. Józka zawieźli na posterunek, uwięzili w piwnicach. Bito i znęcano się. Mama jak przyszła to cała trząsła się ze strachu słowa nie mogła wypowiedzieć, strasznie płakała. Kiedy poszła na posterunek żeby zezwolili podać coś do zjedzenia to nie chcieli zezwolić dopiero na drugi dzień pozwolili lekko uchylili drzwi tyle co rękę przesunąć. Tatusia nie poznała bo był taki pobity. Podał obrączkę i prosił żeby dziećmi dobrze opiekowała się bo on odchodzi. A w nocy dwudziestego pierwszego na drugi wyprowadzili na ogród w kapustę koło cmentarza blisko i strzelano do Pana Józka parę razy. A gdy błagał żeby darował mu życie że ma narzeczoną sierotę to strzelił Ukrainiec trzeci raz (Potem ludzie opowiadali jak chwalił się ten drań że silny był P. Józio) walczył ze śmiercią.

A mojego Tatę wywiedli w drugi konie wsi nad staw i tam strasznie maltretowali, bili, nos obcięli, uszy i oczy wydłubali, do wody wrzucili. W dzień kobieta poszła na ogród i zobaczyła zabitego, narobiła lamentu na posterunku to jeszcze krzyczeli na nią. Ale wiadomość doszła do naszej rodziny. I mama poszła rozpoznała P. Józka, poszła na posterunek, żeby powiedzieli gdzie ciało Tatusia, to nie chcieli powiedzieć. Ale rodzina zaczęła szukać i nalegać na nich więc powiedzieli. Ale trumnę nie pozwolili kupić. Nawet pogrzebu nie pozwolili zrobić, ksiądz na cmentarz przyszedł poświęcić grób. Pochowani są razem w jednej skrzyni na cmentarzu w Nieświcz, wieś, powiat Łuck, woj. Wołyńskie. Proszę sobie wyobrazić że był to samosąd nic im za to nie zrobiono a Mamę i nas cztery wywieźli w kwietniu 1940 roku na Sybir.

Gdy powróciłam do Polski w 45 roku to przyjaciele moich rodziców dali mnie różne drobiazgi wyrzucone z naszego mieszkania gdzie mieszkał oficer ruski.  Mam więc pudełko (kasetkę) drewnianą Pana Józka św.pamięci i parę zdjęć które posyłam Państwu. Jeśli macie Państwo życzenie poznać mnie to proszę bardzo odwiedzić nas w Przemyślu. Jestem wdową mieszam z synem kawalerem.

Mieszkam bliziutko od dworca kolejowego.

Mam jeszcze jedną prośbę, proszę o modlitwę za naszych męczenników o komunię św. za dusze pomordowanych. Ja dawałam dwudziestego drugiego września na msze świętą.

Żegnam wszystkich. Pochwalony Jezus Chrystus.

Wróblewska

*Antoni Szelągowski - pracował w Wydziale Śledczym w Łucku. Przed wybuchem II wojny światowej w stopniu starszego posterunkowego.
*Józef Wieczorek -
przed wybuchem II wojny światowej był podwładnym Antoniego w Wydziale Śledczym w Łucku.